TADEUSZ WOJNARSKI - NA FRONCIE WE WŁOSZECH

Piekło Monte Cassino

       Autor: Tadeusz Wojnarski jun.

Wstęp

Mój ojciec napisał trzy małe książeczki pod pseudonimem Jan Pył, w których opisuje i przerabia swoje doświadczenia i przeżycia z czasów II Wojny Światowej:

  • „Opowiadania z wczesnej młodości”

  • „Żołnierska Komedia”

  • „Opowiadania z późniejszej młodości

Pierwsze dwa ukazały się w małym nakładzie, trzecia („Opowiadania z późniejszej młodości“) czeka nadal na publikację. Napisał rok przed śmiercią. Oprócz ciekawych spostrzeżeń na temat życia żołnierzy, jego myśli o wojnie, która została przegrana dla Polski mimo zwycięstwa, oraz anegdot, napisał także niższe trzy epizody o okrucieństwie wojny. Podsumowałem je pod tytułemPiekło Monte Cassino”.

We własnej sprawie

Szukamy wydawcy, który mógłby opublikować te opowiadania i ten dramat teatralny. Idealnie była by książka, w której można by opublikować wszystkie trzy prace. Jestem bardzo wdzięczny za każdą uwage: (kontakt: wtadeusz(at)bluewin.ch)

 

Rozmieszczenie sił 2 Korpusu Polskiego podczas natarcia na Monte Cassino 17/18 maj 1944 r. Źrdódło: www2.kki.pl

Tadeusz Wojnarski: Jar na stanowiskach artyleryjskich pod Monte Cassino, (ok. 26.04.1944) 1944. Akwarela, papier

Tak zginął Michał Kopytko

Odcinek poświęcony Michałowi Kopytko1, pierwszemu poległemu kolegowi mojego Ojca. Od końca kwietnia 1944 roku na zboczu doliny Rapido naprzeciwko Monte Cassino budowano stanowiska artyleryjskie2.

Ja byłem wówczas w baterii dowodzenia trzeciego dywizjonu. Nasze baterie liniowe – 5-ta i 6-ta – zajęły stanowiska w przestrzennym jarze, za stromą ścianą, przez którą trzeba było strzelać do celów odległych 5-8 kilometrów. Ściana jaru była tak stroma i wysoka, że pierwsze działo piątej baterii, przy którym Lutek był celowniczym, musiało strzelać jako haubica – pod kątem większym jak 45%. (…) Miałem wówczas nierozłącznego kumpla – Henia3. Przed podchorążówką był on w baterii 6-tej, a ja w 5-tej. Teraz nasza wiedza była bardzo potrzebna przy rozpracowywaniu niezliczonych celów dla obydwu baterii. (…) Byliśmy wojskiem naprawdę dobrym, zdyscyplinowanym, bez dryla, gotowym do spełnienia każego rozkazu i każdego powierzonego zadania. Teraz mieliśmy zdać egzamin zdatności.

Przygotowanie artyleryjskie było więc niezwykle precyzyjne, rozpracowane na wszelkie możliwe wypadki. Mieliśmy «siedzieć cicho» aż do godziny «H» w dniu «D», aby nie zdradzać położenia stanowisk. Błyski wystrzałów są natychmiast rejestrowane i drogą «wcięcia», czyli pomiaru kierunku z dwóch lub trzech punktów, mogą być niemal bezbłędnie określone. Ale dowództwo chcąc mieć pewność, że powiązanie artyleryjskie «gra», postanowiło je wypróbować jednym dywizjonem.

Akurat naszym. Z pośród sześciu pułków artylerii lekkiej naszych dwóch dywizji, każdy po trzy dywizjony. – „Heniu, za ile będzie odpowiedź?“ – pytam retorycznie kolegę, wiedząc oczywiście dobrze, że za jakiś kwadrans. – „Za 10-15 minut“ – uśmiechnął się Henio. Takie ryzyka należą do zawodu żołnierskiego, a w artylerii wyrażają się mniej więcej w ten sposób. Mieliśmy szczęście, że Niemcy nie mieli we Włoszech lotnictwa, największego przeciwnika artylerii. Ogniem zaś «kolegów» z tamtej strony nikt się nie przejmował. Wiedzieliśmy, że artyleria lekka nie ma zadania trafiać lecz «obezwładniać» przeciwnika, więc nie przejmowaliśmy się zbytnio perspektywą rewanżu. Jakaś doza emocji: co to będzie – nie mogła jednak nam być zaoszczędzona. Zgodnie z prognozą, nie minęło 15 minut jak zaczęły świstać niemieckie pociski – kilka salw, albo «od prawej baterią». Koledzy po fachu. Znamy te komendy. Potem cisza. Szybka kontrola strat: jeden pocisk wybuchł w pobliżu kuchni dywizjonowej i porozstawiał kucharzowi garnki. Niestety, inny pocisk, który upadł w piątej baterii, był groźniejszy w skutkach: wybuchł tuż koło schronu Lutka4. Lutek i jego towarzysz Michał leżeli wyciągnięci na sporządzonych przez siebie pryczach i czekali «co przyniesie los». Los przyniósł pocisk, który wywołał dziwne zjawisko wylatującego piasku z worka ochronnego wału. Ze spokojem stoickim Lutek je obserwował i opowiadał mi przy spotkaniu po latach, jakie to było dziwne: ziarenka piasku leciały jakgdyby w zwolnionym filmie w kierunku jego twarzy, ale go nie raniły. Po chwili pyta się Michała, czy widział to samo. Gdy Michał nic nie odpowiadał, Lutka ogarnęło złe przeczucie: – „Co z tobą?“ Michał był blady, a dolna część ciała broczyła krwią. Nie zdołał nawet krzyknąć, choć nie stracil przytomności… – „Umarł niedługo po tym“ – opowiadał Lutek – „Najnieprawdopodobniejsze było to, co kilka dni wcześniej mi opowiadał. Śniło mu się, że siedział na jakimś wzniesieniu i patrzył na ludzi szczęśliwych, beztrosko spacerujących, na młode pary zakochanych… Ja tego nie zaznam. Ja nie będę już żył…» Po wyrazie twarzy Lutka widziałem, że po tylu jeszcze latach przeżycie nosił w sobie tak jakby to było wczoraj…

Dzień „D“: Był spokojny wieczór 11 maja. O 23-ej artyleria otworzyła ogień, i na całym froncie 8-ej i 5-ej armii rozpoczęła się ofenswywa…

Przypisy

1  Michał Kopytko, kanonier, ur. 28.08.1919, Puźnik pow. Tłumacz woj. Stanisławowskie, zmarł 27.04.1944, pochowany na cmentarzu Monte Cassino, Sektor 4-D, miejsce 14.

2  Wyciąg z J. Pył (Tadeusz Wojnarski), „Opowiadania z późniejszej młodości“, mszps, s. 1-11, w posiadaniu syna artysty, T. Wojnarskiego jun., Szwajcaria

3  Henryk Mleczko, p.por, ur. 1918. Towarzysz broni już na Bliskim Wschodzie.

4  Luzian Słota, p.por, ur. 1923. Taksamo i on kumpel Ojca od czasów na Bliskim Wschodzie.

Izydor Baturo, Jan Skóra, Teodor Jarmolik 2 PAL, fot. T. Wojnarski jun.

Benjamin Frosztęga 2 PAL, fot. T. Wojnarski jun.

Widokj ze stanowiska 2 Karpackiego Pułku Artylerii Lekkiej pod osiedlem San Michele, widok na Monte Cassino (fot: Tadeusz Wojnarski jun., Maj 2019)

Był pomysł Lutka, aby zawiesić tablice pamiądkową przy kościele San Michele dla poległych żołnierzy 2 Karpackiego Pułku Artylerii Lekkiej przy zewnętrznej ścianie kościoła San Michele, blisko stanowiska 2 Karpackiego Pułku Artylerii Lekkiej. (fot: Tadeusz Wojnarski sen., maj 1991)

Uroczysta ceremonia odsłaniana tablicy upamiętniająca poległych kolegów pułku, maj 1991.

Staszek (Jarosław Henryk «Staszek» Rudniański), nieznana osoba, Ewa Wojnarska, Lutek (Luzian «Lutek» Słota) i Tadeusz Wojnarski w maju 1991 na polskim cmentarzu na Monte Cassino

Eksplozja w piątej

Odcinek poświęcony Benjaminie Frosztega, kan. Izydorze Baturo, kan. Janie Skóra i Izydor Baturo. Zginęli w katastrofie, która prawdopodobnie nie została spowodowana przez pocisk niemieckiego Wehrmachtu. Odbyła się dnia 17 maja 1944 r., podczas drugiej fali ataku Korpusu Polskiego na Monte Cassino. Mój ojciec opisał to wydarzenie następująco.

Nowy dzień «D» nadszedł niedługo: 17-go maja. Godzina «H» – piąta rano. Już było widno, kiedy daliśmy rozkaz: «do dział:», a chwilę później: «ognia!» Emocja pierwszej kanonady była za nami. Teraz pozostawała tylko rutyna. A że na dobre się już rozwidniło, to i efektów nocnego fajerwerku nie było. «Musimy poprostu nasz plan ogniowy wykonać» – powiedział Henio1, nierozłączny towarzysz losów żołnierskich.

Nagle zadzwonił telefon z piątej: eksplozja na działobitni! Zamarliśmy… Henio próbował dowiedzieć się jakichś bliższych szczegółów, ale nie wiedziano właściwie co się stało. Pierwsze działo, wraz z obsługą wyleciało w powietrze… Robią co mogą, aby ratować nieszczęśliwych kolegów… Zaalarmowaliśmy sanitariusza dywizjonowego i pułkowego, ale z naszego posterunku zejść nie było można. Pozostałe trzy działa piątej nie mogły przerwać zadania ogniowego, a my naszej gotowości do przekazywania rozkazów.

Lutek, którego przezwaliśmy „koniem“, był celowniczym przy tym nieszczęsnym dziale. Po ukończeniu następnego turnusu podchorążówki nie było już miejsca na «posterunkach dowodzenia», więc pozostał w działonie i objął moją funkcję. Teraz wszyscy musieli zginąć. Dwóch płonących żołnierzy zdołało wybiec z działobitni, jednym z nich był dowódca działonu. Upadł parę kroków dalej… Ze schronu dowodzenia wybiegli wszyscy; także ci z łączności, którzy akurat mogli, pośpieszyli na pomoc.

Kocami ugaszono płonącego podoficera2. Ten drugi pędził na oślep jakby żywa pochodnia tak prędko, że kolega z kocem w ręku ledwie go dopędził. Podstawił mu nogę… Runął na ziemię… Obydwu przewieziono do szpitala wojskowego w stanie beznadziejnym. Nie przeżyli… Dalszych trzech trudno było rozpoznać. Wiadomo było jedynie, kto zginął na jakim miejscu. Poszarpane, na wpół spalone szczątki celowniczego zawijali koledzy w koc i myśleli, że to był Lutek… To nie był jednak Lutek. On przeżył dziwnym zrządzeniem losu. Od niego mogłem dowiedzieć się więcej szczegółów. Kiedy w pewnym momencie podano nową komendę ogniową, dowódca działonu zawołał do Lutka: «Biegaj po dane dla naszego działa!» Przecież tylko ich działo strzelało jako haubica, więc nastawy musiały być specjalne. Lucio krzyknął (bo porozumiewanie się przy tym huku mogło odbywać się tylko krzykiem), że jeszcze chce zakończyć ogień poprzedni. «Leć zaraz!» – powtórzył działowy. Lutek nie dyskutował, wstał ze swego stołeczka i wybiegł z działobitni. «Izydor3, idź na jego miejsce!» – rozkazał działonowy. Zamkowemu nie trzeba było dwa razy powtarzać – już siedział na stołeczku celowniczego i kontrolował nastawy. Każdy żołnierz potrafił spełniać każdą funkcję. Ładowniczy chwycił w mgnieniu oka za dźwignię zamka, a Janek4, kierowca ciągnika, trzymał już pocisk w ręku. «Biedny Janek…» – wspominał Lutek – «…a tak palił się do obsługi działa. Mówił, że nie chciałby się kiedyś wstydzić, że był tylko szoferem, kiedy inni ładowali działa.» W nocy z 11-go na 12-go5 największym szczęściem dla niego było móc «wskoczyć» za ładowniczego. Pot obcierał z twarzy, ale nie chciał dać się prędko zluzować. A co teraz się stało?… Tego nikt nie wie. Przecież nie byliśmy pod obstrzałem artylerii niemieckiej. A poza tym nie można sobie nawet przy intensywnym obstrzale wyobrazić takiego pełnotrafnego pocisku. To musiała być fatalna eksplozja pocisku własnego, spowodowana zapewne uderzeniem zapalnika o stalowy zamek działa. Ale i w tym wypadku byłby to nieprawdopodobny wypadek, bo pociski «naszej» 25-funtówki uzbrajały się bezwładnikowo dopiero w locie, kiedy osiągały 1800 obrotów na minutę. Tak więc musiał to byt pocisk akurat brakowy. Bo chyba nie sabotażowy… Nikt jednak nigdy nie mógł dać wersji absolutnie prawdziwej. Lutek, który wybiegł z działobitni kiedy nastąpiła ta straszliwa eksplozja, podmuchem został powalony na ziemię. Kiedy oprzytomniał, sam poszedł na punkt sanitarny, skąd go zawieziono do szpitala. W pierwszej chwili wszyscy myśleli, że on też zginął. A ze szpitala, kiedy najgorsze oszołomienie minęło, autostopem pojechał odwiedzić… ojca, któremu goniec właśnie przyniósł zawiadomienie o śmierci syna! «Wszelki duch Pana Boga chwali…» -szepnął, ale kiedy po chwili mógł się przekonać, że to był Lutek we własnej skórze a nie jego duch, radość nie miała granic.

To okropne działo mogliśmy oglądać dopiero po zakończeniu zadania ogniowego. Wyglądało strasznie, jak gdyby jakaś potworna łapa przejechała po ogromnym klocu stali jak bryła masła. Wszystko było spalone – to nie była tylko eksplozja jednego pocisku, ale całego zapasu amunicji na zapleczu działobitni. Cokolwiek by nie było przyczyną tego nieszczęścia, pięć ludzkich istnień zostało zgaszonych na zawsze. Spoczęli między bohaterami tej historycznej bitwy, na polskim cmentarzu na zboczach klasztornego wzgórza.

Lutka widziałem w maju po 47 latach6. Pamięć tamtych dni była w nim wciąż żywa. W świetle opisanych tu wspomnień każdy chyba zrozumie, dlaczego istniała w nim wewnętrzna potrzeba ufundowania tablicy pamiątkowej kolegów, między którymi on sam nie znalazł się z niewytłumaczonych zrządzeń losu…

Przypisy

1   Henryk Mleczko, ur. 1918, p.por 1 pułk artylerii lekkiej. Towarzysz broni już na Bliskim Wschodzie.

2   Benjamin Frosztega, plutonowy, ur. 14.02.1910, Izdebnik pow. Wadowice woj. Krakowskie, zmarł 19.05.1944, pochowany na cmentarzu na Monte Cassino, sektor 3-A miejsce 13. Drugi był Kazimierz Hrynkiewicz, bombardier, ur. 10.11.1913, Nowa Ruda pow. Grodno woj. Białostockie, pochowany na cmentarzu na Monte Cassino, sektor 3-A miejsce 13 Strony o Benjaminie Frosztęgi: http://kalwaria.home.pl/naszakalwaria/index.php/reklama/1210.html i https://www.warrelics.eu/forum/polish-armed-forces-west-polskie-si-y-zbrojne-na-zachodzie-1939-1947/monte-cassino-cross-26547-182/

3   Izydor Baturo, kanonier, ur. 10.07.1922, Jacemki pow. Święciany woj. Wileńskie, zmarł 17.05.1944, pochowany na cmentarzu na Monte Cassino, sektor 4-B miejsce 18.

4   Jan Skóra, kanonier, ur. 24.03.1919, Piaski pow. Radom woj. Kieleckie, zmarł 17.05.1944, pochowany na cmentarzu na Monte Cassino, sektor 4-B miejsce 19. Trzeci był 

    Teodor Jarmolik, kanonier, ur. 27.06.1912, Skałat pow. Skałat woj. Tarnopolskie, zmarł 17.05.1944, pochowany na cmentarzu na Monte Cassino, sektor 4-B miejsce 20.

5   Według spisu pochowanych na cmentarzu montecassyńskim katastrofa musiała się odbyć w nocy 17 na 18 maja.

6   16.05.1991 (-> Kalendarium)

Polscy żołnierze czekają na rozkaz nowego ataku na Widmo (Źródło: dzieje.pl)

Polscy żołnierze chowają poległych pod Monte Cassino (Źródło: ciekawostkihistoryczne.pl)

Domek Doktora na Widmie (Źródło: facebook.com/battagliadicassino)

 

Pole bitwy Monte Cassino (Źródło: kresyfamily.com)

Raport Staszka

W maju 1991 Stasio1, Lutek i trzeci (znajomy Lutka) zwiedzali mjejsce stanowisk ich dział artylerji. Ojciec opisał to spodkanie po latach w swoich Opowiadań2. Wtem Stasio zamyśłe patrzył gdzieś indziej. Przypomniał, że tam był – na «Widmie» – jako opserwator artylerii. Staszek mógłby opowiedzieć wiele, ale z niego Ojciec nic nie mógł wyciągnąć. Staszek nadesłał Ojcu później z Warszawy «raport» z tamtych czasów, który został wywieszony w «Gazetce ściennej» ich pułku:

Widmo, 12 maja 1944 r.

Obawy płk. Domonia, dowódcy 18-ego Baonu Piechoty, z którym szedłem jako obserwator artyleryjski, sprawdziły się, gdyż baon przed podstawą wyjściową dostał silny ogień. Z nieznanych mi dokładnie powodów wchodziliśmy na Widmo nie w nocy, lecz po świcie. Płk. Domoń szedł na przedzie, dowódca kompanii, oficer łączności baonu i ja szliśmy z nim razem. Ścieżka, po której szliśmy, śliska była od krwi, gdyż przed nami szedł tędy 15-ty baon. Ciała zabitych leżały zepchnięte na bok. Ostrzeliwano nas gęsto z moździerzy i wielu żołnierzy padało, jęcząc i wzywając sanitariuszy. Inni szli naprzód, patrząc pod nogi, by nie upaść. Po drodze braliśmy jeńców, młodych żołnierzy z SS.

Na szczęście ogień moździerzy był słaby, za to bez przerwy grzechotały cekaemy z bunkrów z lewej strony. Góra była kamienista, krzaki na szczycie rzadkie, osłony nie byto. Kilku żołnierzy podbiegło skokami do najbliższego bunkra – trzech padło (zdaje się 2 zabitych i jeden ciężko ranny), reszta wrzuciła .granaty do środka i spandau umilkł . Później położono na nas ogień artylerii i moździerze zaczęły gęściej strzelać. Wyborowi strzelcy także Niemcy chcieli kontratakować przy wsparciu czołgów, ale im się odechciało.

Lżej ranni zostawali na miejscu i walczyli dalej, ciężej ranni, jeżeli mogli, schodzili na dół. Ogniem artylerii nie mogłem kierować, gdyż jeszcze o przedświcie straciłem łączność z moimi radiotami. Radiostacja 4-ego PAL-u była rozbita i dwóch ciężko rannych. Mój dowódca, por. Gajdek, został jeszcze przed gardzielą, .gdyż był ranny w nogę, a ja tylko w plecy i po opatrunku prowizorycznym mogłem iść dalej.

Płk. Domoń chciał dalej atakować wzgórze i wydał rozkaz «bagnet na broń'», lecz potem zaraz rozkaz cofnął, bo za mało było żołnierzy i brak naszej artylerii. Później ogień był coraz większy, ale każdy leżał na swoim stanowisku. Wielu żołnierzy ginęło w trakcie strzelania. Zmówiłem modlitwę za konających i prosiłem Boga o odpuszczenie grzechów, bo widziałem, że niewielu już pozostało przy życiu. Na tej górze leżeliśmy 6-7 godzin. Później przyszedł rozkaz wycofania się. Rannego pułkownika żołnierze znieśli na dół. To było bohaterstwo, bo jak się niesie rannego, to nie można padać. Wielu rannych jęczało i prosiło, żeby ich zabrać, lecz nie było noszy i każdy był podniecony.

Na ścieżce teraz nawet krzaki oblepione były krwią. Później doszedłem do domku na wpół zrujnowanego, tam się trochę posiliłem, lecz nie siedziałem długo; bo przynieśli ciężko rannego jakiegoś kapitana i pomogłem go znieść na dół jakieś pół kilometra do punktu ewakuacyjnego. Wtedy strzelali już rzadziej. Wieczorem przyszedłem do pułku. Na drugi dzień lekarz odesłał mnie do szpitala.

Przypisy

1  Jarosław Henryk «Staszek» Rudniański, (i zobacz na Wikipedii), ur. 1 lipca 1921, zm. 18 kwietnia 2008, kpr. pchr. 2. pal. KW, chyba najbliższy kompel z czasów wojny Ojca. Dużo spędzili wolnego czasu, m.i. zorkanizowali teatr pułkowy w Iraku.

2  Wyciąg z J. Pył (T. Wojnarski), „Opowiadania z późniejszej młodości“, mszps, s. 1-11, w posiadaniu syna artysty, T. Wojnarskiego jun., Szwajcaria

Tadeusz Wojnarski
Heidenbüelstrassse 19
CH-8352 Räterschen (Elsau) 
Schweiz – Szwajcarja – Switzerland
Tel: 0041 52 363 13 09
Mobile: 0041 78 403 86 36
E-mail: wtadeusz(at)bluewin.ch

Wszystkie prawa zastrzeżone dla  – Alle Rechte vorbehalten für – All rights reserved by:

Tadeusz Wojnarski 2020-2025

Webdesign:   S P E C T A R 
Odpowiedyialność – Verantwortung – Responsibility:
Tadeusz Wojnarski (jun.)

Tadeusz Wojnarski
Heidenbüelstrassse 19
CH-8352 Räterschen (Elsau) 
Schweiz – Szwajcarja – Switzerland
Tel: 0041 52 363 13 09
Mobile: 0041 78 403 86 36
E-mail: wtadeusz(at)bluewin.ch

Wszystkie prawa zastrzeżone dla Tadeusz Wojnarski 2020-2021 – All rights reserved by Tadeusz Wojnarski 2020-2021

Webdesign:   S P E C T A R 
Odpowiedyialność – Verantwortung – Responsibility:
Tadeusz Wojnarski (jun.)