TADEUSZ WOJNARSKI - Z NIELUDZKIEJ ZIEMI DO WŁOCH

W sowieckiej niewoli

       Autor: Tadeusz Wojnarski jun.

1 września 1939 wojsko III Rzeczy zaatakował Polskę, rozpoczynając tym samym II wojnę światową. Mój Ojciec liczył sobie wówczas 17 lat i właśnie miał rozpocząć ostatnią klasę warszawskiego gimnazjum im. T. Rejtana. Zamiast uczestniczyć w lekcjach, udzielał się wtedy (i w dniach następnych) w pomocniczej służbie ochrony przeciwlotniczej. Nękaną bombardowaniami Warszawę musiał wkrótce opuścić. Wraz z matką i młodszym bratem został ewakuowany na południowo-wschodnie rubieże kraju, zupełnie nie przeczuwając niebezpieczeństwa nadchodzącego ze Wschodu. Dnia 17 września Armia Czerwona ZSRR nieoczekiwanie przyłączyła się do Wehrmachtu i zajęła wschodnie tereny Polski. Niedługo potem obaj agresorzy dokonali okupacji kraju.

Na początku 1940 roku moja babcia, Eugenia Wojnarska postanowiła powrócić wraz z synami do znajdującej się pod okupacją niemiecką Warszawy. Wylądowała w przepełnionym uciekinierami przygranicznym Przemyślu, licząc na szybki i legalny powrót do domu. Wobec trudności w pozyskaniu przepustek z ciężkim sercem przystała na propozycję, by Tadeusz nieoficjalnie przekroczył niemiecko-sowiecką granicę, korzystając z usług opłacanego przewodnika i by sam ruszył w podróż do Warszawy. Pewnej zimowej nocy więc, zawinięty w białe prześcieradło, młody Wojnarski razem z trzema innymi odważnymi oraz „drogim, ale pewnym“ przewodnikiem znalazł się na zamarzniętej rzece San, przez której środek biegła wyznaczona przez okupantów granica. Ową przeprawę, nieudaną i tragiczną w skutkach, relacjonował tak Tadeusz Wojnarski w swoich wspomnieniach pt. Opowiadania z wczesnej młodości:

Rząd białych postaci postępował w milczeniu. Chrzęst śniegu zagłuszał bicie serc. Bezgwiezdna i bezksiężycowa noc była naszym sprzymierzeńcem. […] nagle stanęliśmy jak skamienieli, jak gromada bałwanów śniegowych. Krótki ostry głos o parę kroków [krzyknął – przyp. red.]: «Postoj! Kto idiot?». Po tym kilka strzałów, ujadanie psów. Padliśmy plackiem w śnieg, ale to niewiele pomogło, strażnicy graniczni nie potrzebowali długo wybierać nas, niby raki z kojca. 1

Wspomnienie tej niefortunnej próby przekroczenia granicy utrwalił Ojciec na początku lat 90. XX wieku na papierze już jako dojrzały artysta, (il. 1; scena ta jest jednocześnie pierwszą z cyklu 13 prac ukazujących jego dalsze losy jako sowieckiego więźnia i zesłańca – il. 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 14).

8 kwietnia 1940 roku, po półtoramiesięcznym pobycie w nieludzkich warunkach w przemyskim areszcie, Tadeusza Wojnarskiego wraz z wieloma innymi towarzyszami niedoli wywieziono w zamkniętym i zatłoczonym wagonie towarowym w nieznanym mu bliżej kierunku (il. 2). Po czterech dniach pociąg dotarł do Odessy. Tam młody Wojnarski został ponownie osadzony w więzieniu (il. 3). W styczniu 1941 zaczęły zapadać pierwsze wyroki wobec przetrzymywanych więźniów. Wkrótce także Tadeusz wkrótce usłyszał swój wyrok. W swoich Opowiadaniach opisał to następująco, z właściwym sobie czarnym humorem:

Mój przypadek nie był tak groźny; gdy przyszła moja kolejka i zaprowadzono mnie przed jakiegoś komisarza, czy innego służalszczyka ichniego systemu, który podał do wiadomości, że za naruszenie granicy Sowieckiego Sojuza zostałem skazany na 5 lat poprawczych obozów pracy na „Stancji Sama“ i gdy to rozporządzenie musiałem podpisać, nie miałem się właściwie czemu dziwić. Zaskoczenia nie było: dostałem tyle, ile się należy. Miałbym być lepszy od innych? «Gdzie jest ta stancja Sama?» [zapytałem tylko – przyp. red.] – «Na północnym Uralu!» – brzmiała odpowiedź.  2

Transport więźniów „ku białym niedźwiedziom” odbył się więziennymi wagonami. Trasa, została podzielona na kilka etapów: Charków – Penza – Syzran – Czelabińsk – Świerdłowsk (dziś Jekaterynburg) – Sama – Iwdiel. Mój Ojciec wspominał:

Podróż do łagrów trwała około półtora miesiąca. Przerzucani z więzienia do więzienia, przebywając na każdym etapie około 10 dni, zbliżaliśmy się niezawodnie ku miejscu przeznaczenia.  3

W Czelabińsku umieszczono ojca i Maciejewskiego, Polaka którym się zaprzyjażnił, w celi tranzytowej dla ciężkich przestępców – tzw. «błatnojów. Cela była przepełniona, spał na ziemi. Kiedy chciał zająć puste miejsce na pryczy, rosyjski więzień groził mu (il. 4):

«Kak nie pajdiosz, ubiju tiebia na huja» (Maciejewski odstąpił, ojciec się został … TW. jr.). Wtedy mój «błatnoj» wyjął jedną deskę z pryczy i zamierzył się na mnie: «Zabiję cię, pójdę na pięć dni do karceru, a ty będziesz zabity“ – mówił wolno i jakby od niechcenia. Zrozumiałem, że żartów nie było: to było prawo tej kasty. Gdy Maciejewski zawołał: daj spokój, nie próbowałem więcej przeciwstawiać się. Natomiast drugi, spokojny do tej pory zabijaka, zaczął ze złością przygadywać: «Wy, Poliaki, sobaki! A pamiętacie wy rok dwudziesty? A pamiętacie Piłsudskiego?» I złe błyski w oczach nadały tej okrutnej twarzy łotra taki wyraz, że strach nas ogarnął. 4

Tak, bardzo dobrze wiedział, że nowo powstała armia polska pod dowództwem Piłsudskiego dała „niezwyciężonej Armii Czerwonej“ druzgocącą klęskę.

Celem podróży okazało się miejsce otoczone lasami łagru (czy też całego konglomeratu łagrów) w rejonie miasta Ivdiel u stóp północnego Uralu. Pociąg ze skazańcami – pokonawszy uprzednio ok. 4000 – dotarł tam pierwszego dnia wiosny 1941 roku. Temperatura wynosiła wówczas 20 stopni poniżej zera. (il. 5)

W iwdielskim obozie, mającym renomę jednego z najcięższych, zesłańcy pracowali przy wyrębie lasu. Ich zadaniem było m.in. wycinanie drzew, ręczny załadunek pni na ciężarówki, obróbka drewna w tartaku. Z windowaniem bałanów [pni – przyp. red.] w górę na samochód było [naj]gorzej – podkreślał mój Ojciec po latach i dokładnie wyjaśniał (il. 6):

W czterech czy pięciu, tak zwanymi »zwienami«, trzeba było dać sobie radę z klocami drewna ważącymi nieraz ponad pół tony. Siłą tylko ramion, z pomocą najprymitywniejszych narzędzi – drążków drewnianych – bałany lądowały na ciężarówkach. Flaki wychodziły człowiekowi! Wychodziły, ale nie wyszły, bo teraz nie mógłbym pisać tych wspomnień. Dopiero o zmierzchu, po czternastogodzinnym dniu pracy, wracaliśmy do obozu. 5

Niewolnicza praca przy wyrąbie lasu w nieludzko niskich temperaturach niezwykle wyniszczyła organizm Wojnarskiego. Normy obozowe były absurdalnie wygórowane, a sił do pracy ubywało z każdym dniem – zwłaszcza, że racje żywnościowe były wręcz głodowe. Życie obozowe dodatkowo utrudniali znęcający się nad więźniami strażnicy, wywodzący się z najgorszej kategorii ludzi, a więc „złodzieje, mordercy, gwałciciele – sitwa potrafiąca bez skrupułów urządzać sobie wygodne życie kosztem współwięźniów“6.

Wczesnym latem 1941 roku Ojciec został przeniesiony do innego obozu w obrębie ogromnego Iwdielłagu i tam przydzielony do pracy w tartaku na nocną zmianę (trwała ona od szóstej wieczorem do ósmej rano). Jego pierwszym zadaniem było dostarczanie wody do napędzającej piłę maszyny parowej, która chodziła przez całą dobę. Wspomnienie tej roboty niezwykle mocno utkwiło w jego pamięci. Jeszcze po latach dokładnie sobie wszystko przypominał:

Otrzymałem dwa wiaderka, którymi musiałem nosić wodę z odległego o kilkadziesiąt metrów stawu. […] Maszyna wody nie piła, lecz ją wręcz żłopała. Aby nie ustała, musiałem jej dostarczyć w przeciągu nocy kilkaset wiaderek. Dwieście do trzystu razy trzeba było obrócić tam i z powrotem, a napełnianie kubełków związane było ze swoistymi ćwiczeniami ekwilibrystyki. Na szczęście noce były jasne, co ułatwiało nieco żmudne zadanie czerpania wody w pozycji półleżącej z gliniastego brzegu stawu. Piękne to były noce! Słońce płaskim lotem spływało powoli za horyzont, oświetlając niebo czerwoną zorzą nawet po ukryciu się, po to aby niedługo znów uchylić rąbek swej ognistej tarczy pomiędzy zaroślami na drugiej stronie stawu, wolno a majestatycznie unosząc się w górę i napełniając wibrującą poświatą krajobraz syberyjski. Gałązki brzóz na przeciwległym brzegu nabierały barw czerwonawych, przeglądając się kokieteryjnie w zwierciadle wody, jakby chciały odprawić poranną toaletę. Trzciny od mojej strony kłuły niebo ciemnymi ostrzami, a od lekkiej mgiełki cały krajobraz rozpływał się w tonach miękkich pasteli. Nie było jednak czasu na zachwyty, bo maszynista zaraz wołał: «Ej, ty, czto tam dumajesz?» I przez chwilę zastygły w kontemplacji pięknej natury, brutalnie gwałconej przez człowieka. Na ten głos ściskałem mocniej uchwyty wiaderek i szybko pogrążałem w czerwonosrebrzystej cieczy potrzebnej do zaspokojenia prozaicznej zachłanności maszyny parowej.7 (il. 7)

Z upływem czasu to i tak już trudne życie Ojca uległo dalszemu pogorszeniu. Nabawił się on mianowicie flegmony nogi – ostrego ropnego zapalenia bakteryjnego tkanki łącznej (objawiającego się silnym miejscowym bólem i obrzękiem oraz wysoką gorączką), w efekcie czego trafił do obozowego szpitala.

Pewnego letniego dnia 1941 roku gruchnęła w łagrach wiadomość:

«Niemcy złamały pakt przyjaźni ze Związkiem Sowieckim i w wielkiej ofensywie maszerują na Moskwę!» Nie, to było nieprawdopodobne! – komentował Wojnarski. Czyż byśmy od napastników naszego kraju mieli teraz oczekiwać wyzwolenia? Absurd, a jednak w beznadziejności i absurd staje się nadzieją.8

Polaków przeniesiono pieszo do dalekiej „stancji”:

Miejsce do jednej z moich ostatnich prac było daleko położone – około dwóch godzin marszu. Znaczna część drogi prowadziła przez teren spalonych pożarem lasów. Sterczące czarne kikuty, niegdyś pięknych, zdrowych drzew napełniały nasze dusze tęsknotą i bólem. Rzeczywistość wokoło oznaczała śmierć i wyniszczenie. Jakieś głębokie, symboliczne a istotne powiązanie istniało pomiędzy szczątkami wypalonego lasu a snującymi się wynędzniałymi ludzkimi cieniami. 9 (il. 8)

To jednak nie wojska niemieckie przyniosły mu ratunek przed niechybną śmiercią na „nieludzkiej ziemi“. Wkrótce po agresji Niemiec na Związek Radziecki doszło do odnowienia zerwanych wcześniej stosunków dyplomatycznych między rezydującym w Londynie rządem polskim z Sowietami. Zaowocowało to podpisaniem układu Sikorski-Majski. Na mocy tego porozumienia Sowieci udzielili „amnestii“ rzeszom Polaków aresztowanych i wywiezionych w głąb Związku Radzieckiego. Z nich miała zostać utworzona Armia Polska (potocznie zwana Armią Andersa), powołana do wspólnej z Armią Czerwoną walki z Niemcami. Otworzyły się bramy łagrów i więzień dla tysięcy żołnierzy i cywili przetrzymywanych tam od inwazji z września 1939 roku. Wśród nich znalazł się także mój Ojciec. Jednak droga do wolności nie była łatwa. Jego zasadniczym problemem była dręcząca go nadal choroba nogi. Wojnarski był wówczas kilka dni po operacji i w gruncie rzeczy w ogóle nie nadawał się, by odbyć jakąkolwiek podróż. Do tego na każdym kroku mnożyły się coraz to nowe trudności. Kiedy tylko udał się w drogę ze swojego obozu do stołecznego łagru Iwdielu, skąd miał udać się w dalszą drogę, okazało się, że z braku potrzebnych dokumentów przyjdzie mu zapewne o głodzie spędzić noc pod gołym, mroźnym niebem. Gorączkujący, z bolącą i opuchniętą nogą, pragnąc zaspokoić głód, wyruszył wraz z innym kulającym kolegą do miasta w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Była to na szczęście jedna z tych przygód, która znalazła pomyślne zakończenie, bowiem nagle – jak wspominał Wojnarski, ku ich wielkiemu zaskoczeniu:

Z jednego z domów wyszła niestara kobieta, schludnie choć prosto ubrana i szybkim krokiem podeszła do nas. Nie odezwała się słowem, tylko każdemu podała wielką pajdę chleba ze smakowicie pieczoną rybą w przekrajaniu. Zaskoczeni taką nieoczekiwaną hojnością nie zdążyliśmy podziękować, bo kobieta zniknęła pomiędzy drzewami i domami. Ów czyn miłosierdzia chrześcijańskiego wydał nam się snem. 10 (il. 9)

Iwdielłag Tadeusz Wojnarski opuścił ostatecznie w końcu września 1941 roku (il. 10), zaopatrzony w przepustkę, bilet kolejowy 3 klasy do położonego we wschodnim Uzbekistanie Namanganu, gdzie miał zostać otwarty się jeden z punktów werbunkowych polskiego wojska, i w 15 rubli. Wszystko to mu też wkrótce skradziono. W Czałkowie znalazł na nocleg obszerną hale, w której stłoczyły się masy ludzkie:

Musiało być już po północy, gdy poczułem wołanie natury. Uborkę (ustęp) znalazłem na dworcu, a po dokonaniu prawa przeziębniętej fizjologii szybko wróciłem do mojej ciepłej hali. To znaczy usiłowałem wrócić, gdy u jej wrót znalazła się nagle szeroka w piersiach milicjantka, zastępując mi drogę. Na próżno jej tłumaczyłem, że wew-nątrz jest mój towarzysz ze wszystkimi moimi rzeczami i że mi było bardzo zimno. To ją w ogóle nie wzruszało. «Nie lzja i nie lzja» (nie wolno). 11 (il. 11)

Bezcenne wówczas okazały się jego zdolności rysowniczo-malarskie, jakie wykazywał już w czasach szkolnych. Sporządzane portreciki napotkanych po drodze osób dawały mu okazję do zdobycia paru rubli, pozwalających na zakup chleba a nawet cieplejszego ubrania, i na kontynuowanie podróży.

Po ciężkiej, trwającej dwa i pół miesiąca tułaczce  dotarł mój ojciec 12 grudnia 1941 do Namanganu. Nie oznaczało to bynajmniej końca koszmaru. Punkt poborowy został otwarty dopiero kilka tygodni później i do tego czasu, musiał sobie radzić sam. Środki do życia zdobywał dzięki malowanym portretom, nocleg zaś udało mu się znaleźć w jednej z tamtejszych czajchan (uzbeckich herbaciarni). Więź, jaka się wytworzyła między nim a właścicielem czajchany, okazała się mieć wkrótce nieocenioną wartość. Niebawem bowiem po jego przybyciu do Namanganu wyszedł „ukaz“ zabraniający gościom nocowania w uzbeckich pijalniach herbaty. Gospodarze pozwolili Ojcu jednak nadal sypiać w swojej czajchanie, tyle że nie w lokalu głównym, lecz na zapleczu.

Z tego namangańskiego okresu utkwiły w pamięci Ojca szczególnie dwa wydarzenia. Pierwsze związane było z owym zakazem. Otóż pewnego wieczoru wrócił wcześniej do swojej czajchany, ponieważ zapowiadała się silna burza. Zmęczony, położył się̨…

Powoli zaczęła mnie ogarniać senność – pisał w swoich Opowiadaniach – gdy nagle wydało mi się, że do drzwi czajchany ktoś puka. Stukanie stawało się coraz gwałtowniejsze, przemieniło się̨ w bicie pięściami tak, że Uzbecy z tyłu nie mogli nie słyszeć. Wreszcie zagubiony pośród nocy, burzy i chłodu człowiek zaczął wołać o zlitowanie. A gospodarze nie dawali nawet znaku życia. Ukazy w sowieckim raju trzeba brać poważnie, więc nie wolno było do czajchany nikogo na noc wpuszczać. Ja jedyny, wbrew przemożnej władzy, nocny gość, bezsilny, zamknięty we wnętrzu zbawiennej arki, drżałem jak w gorączce… Żal ściskał serce i jakaś niepojęta trwoga… Przez chwilę wydało mi się, że to nie tamten, tylko ja byłem z tamtej strony burty. […] Z drżeniem odmawiałem modlitwy za siebie i za tamtego, który teraz już nie krzyczał, tylko skomlał jak pies, a kołatanie jego stawało się coraz słabsze. Aż wreszcie całkiem ustało. […] Gdy wychodziłem rano z sercem pełnym niepokoju, zabiło mi ono jeszcze gwałtowniej: obok wejścia do czajchany leżał ten, który w nocy tak się do niej daremnie dobijał. Leżał teraz nieruchomy, z twarzą w błocie, z rozczapierzonymi palcami raka czepiającymi się resztkami woli, ostatniej deski ratunku: matki – ziemi… Zastygł na wieki, nie doczekawszy porannego słońca, które go ogrzało… 12 (il. 12)

Drugie wydarzenie było z kolei związane z nieprzyjemną wizytą, jaką musiał tego samego dnia Ojciec złożyć na posterunku NKWD. Podejrzewał, że zbliża się nowa burza… i burza nadciągnęła. Enkawudzista próbował z całych sił namówić go, aby donosił na swoich rodaków. Oczywiście jakiekolwiek donosicielstwo budziło w nim sprzeciw i największą odrazę, ale jawna odmowa oznaczałaby zagrożenie jego życia. Próbował więc przez wiele dni opóźnić decyzję za pomocą najróżniejszych sztuczek. Kiedy sytuacja stała się krytyczna, z końcem stycznia 1942 roku udało mu się szczęśliwie i w ostatniej chwili znaleść ratunek i wybawienie w właśnie otworzonym punkcie werbunkowym polskiego wojska w Gorczakowie koło Namanganu.

Dnia 23 stycznia 1942, dosłownie tuż nim się dostał do Gorczakowa, sportretował w Namanganie młodego Uzbekę. W tekście do jednej wystawy napisał:

Na tym portrecie jeden szczegół na ubraniu nie podobał się osobie, która ten portret zamówiła. Ja namalowałem nowy portret, a ten zachowałem jako jedyną pamiątke dowodzącą mojej pracy tamtych czasów. (il. 13).

Link: Zapisy terroru. Autor: Tadeusz Wojnarski

Przypisy​

 

1 J. Pył (T. Wojnarski), Opowiadania z wczesnej młodości, „Nasza Gazetka” 1998, nr 7 (200), s. 4, 6.
2 Tamże, s. 21
3 Tamże, s. 27
4 Tamże, s. 31
5 Tamże, s. 38
6 Tamże, s. 51
7 Tamże, s. 41-42
8 Tamże, s. 45
9  Tamże, s. 47
10  Tamże, s. 63
11  Tamże, s. 79
12  Tamże, s. 79

Strachówka: Dokument tożsamości, wystawiony dnia 12.12.1941 w Namanganie

Tułaczka Tadeusza Wojnarskiego z nieludzkiej ziemi do Bliskiego Wschodu

il. 1 Przemyśl. Aresztowanie na rzece San

il. 2 Przemyśl. Ładowanie na wagony towarowe

il. 3 Odessa. Więzienie

il. 4 Czelabińsk. Błatnoj

il. 5 Iwdiel. Brama obozu

il. 6  Iwdiel. Windowanie bałanów

il. 7 Iwdiel. Nosiwoda

il. 8 Iwdiel. Ludzkie cienie

il. 9 Iwdiel. Miłosierdzie

il. 10 Autoportret na wolności

il. 11 Czkałów. Milicjantka

il. 12  Namangan. Zmarznięty

il. 13 Młody Uzbek z Namanganu

Tadeusz Wojnarski
Heidenbüelstrassse 19
CH-8352 Räterschen (Elsau) 
Schweiz – Szwajcarja – Switzerland
Tel: 0041 52 363 13 09
Mobile: 0041 78 403 86 36
E-mail: wtadeusz(at)bluewin.ch

Wszystkie prawa zastrzeżone dla  – Alle Rechte vorbehalten für – All rights reserved by:

Tadeusz Wojnarski 2020-2025

Webdesign:   S P E C T A R 
Odpowiedyialność – Verantwortung – Responsibility:
Tadeusz Wojnarski (jun.)

Tadeusz Wojnarski
Heidenbüelstrassse 19
CH-8352 Räterschen (Elsau) 
Schweiz – Szwajcarja – Switzerland
Tel: 0041 52 363 13 09
Mobile: 0041 78 403 86 36
E-mail: wtadeusz(at)bluewin.ch

Wszystkie prawa zastrzeżone dla Tadeusz Wojnarski 2020-2021 – All rights reserved by Tadeusz Wojnarski 2020-2021

Webdesign:   S P E C T A R 
Odpowiedyialność – Verantwortung – Responsibility:
Tadeusz Wojnarski (jun.)